Le Petit Palais to muzeum przy Avenue Winson Churchill. Po drugiej
stronie ulicy znajduje się Grand Palais. To darmowe muzeum z pięknym ogrodem.
Mały
pałac został zbudowany z okazji wystawy światowej, która była zorganizowana w 1900 roku. Architektonicznie budynek jest bardzo zbliżony do Wielkiego
pałacu. Jestem pod wielkim wrażeniem kolumn na fasadach i świetnego dachu – kopuły, która przypomina kopułę znajdująca się na kościele Les Invalides (to wiem m.in. dzięki dr Google).
Muzeum
jest podzielone na sekcje. Od średniowiecza po współczesność. Nie jest
zbyt duże przez co, zwiedza się go bardzo przyjemnie. Sporym zaskoczeniem były
dla mnie prace impresjonistów. Dużo malarstwa, trochę rzeźby. Jak to we Francji
sporo dziedzictwa magnackiego. Plus za impresjonistów.
Jak
dotrzeć? Otóż muzeum znajduje się w świetnym położeniu. Dostępne dwie linie
metra 1 i 13 stacja Champs-Elysées Clémenceau. Zamknięte w poniedziałki i dni
świąteczne, w pozostałe dni w godzinach od 10-tej do 18-tej. Możliwość skorzystania z audioguida.
Nigdy
moim marzeniem nie był
spacer Polami Elizejskimi. W ogóle nie zakładałem w swojej play liście miasta – muzyka zestawienia „Les Champs-Elysées”
Joe Dassin i Paryża. Już bliższa była
mojemu sercu czeska Praga i „Minutlost”
Jaromira Nohavicy w uszach, ba i zapewne w sercu. Właśnie, pewne wybory zaskakują nas samych. Tak było właśnie
z Francją. Minął
już rok od mojej
pierwszej wizyty w sercu trójkolorowych. Paryż to miasto miłości i ponoć wart
jest mszy. Tak mówią przysłowia, tak brzmią piękne słowa. A jaki jest moim zdaniem naprawdę?
1.Nie przeżyłem „szoku paryskiego”. Może
dlatego, że nie byłem z grupą japońskich turystów, którzy idealizują miasto Moliera. Paryż jest piękny, ale
widziałem
miasta, które bardziej odpowiadają mi
ideologicznie. Rozmach, gwar, wspaniała
wiekowa architektura, a zarazem kontrasty. W sumie jak wszędzie. Wieża Eiffla
nie zrobiła na
mnie wrażenia, bo
nigdy nie była żadnym moim celem. Zabytków nie brakuje, ale nie samą kulturą i sztukążyje człowiek. Na pewno nie ToMasz.
2.Uwielbiam francuskie piekarnie. Za
bagietki, za sobotnie croissanty z kawą, za pain
au chocolat, za brioche, za atmosferę i za
prawdziwe arcydzieła. Może dlatego, że kocham
wszystkie, co słodkie i
skomplikowane w formie?
3.Ciągle nie rozumiem fenomenu placu Pigalle. Może
dlatego, że nie byłem nigdy fanem Stawki
większej niżżycie. Plac jak plac, stacja metra jak każde inne.
Kasztanowców przy placu Pigalle coraz mniej. Turystycznie z racji bliskości Montmartre, kabaretu Moulin Rouge. Sprzedasz tam duszę, ale wyobrażeń z filmu raczej nie odtworzysz.
4.Metro – moje kolejne życiowe metro. Paryska komunikacja jest świetna, jest punktualna. Stacje metra niestety są bardzo brudne, a w godzinach szczytu ludzie wracają do instynktów pierwotnych. Nie zawsze dobrze mieć zapadniętą klatę, ale za
to zawsze można się „wbić”. Dla
poszukujących wrażeń polecam
przejazd linią numer
13. Można czuć się
niekiedy jak „biała
czekoladka”. A latem nie trzeba odwiedzać sauny. Za 1,70 w pakiecie. Niektóre stacje wyglądają bardzo nowocześnie, niektóre są piękną brzydotą, nie znam wszystkich, ale o niektórych wolałbym się nie wypowiadać.
5.Właśnie mój
rasizm. Niby go nie ma, a wielokulturowość jest
szalenie inspirująca.
Niestety nie wszyscy wyznajemy te same kryteria i przez to niekiedy bywa mniej
wesoło niż w najbardziej tolerancyjnych podręcznikach. Poprawność w tym polityczna swoją drogą, ale
obawiam się bomby z
opóźnionym
zapłonem. I
to nie tylko we Francji. Niby wielokulturowość, ale najwięcej
rejestracji spotykam z mojego kochanego, jedynego podkarpackiego
6.Do
dzisiaj nie potrafię
zrozumieć metody
na wyciszenie pięter. Zawsze wchodząc do jakiegoś bloku i
maszerując
korytarzem po wykładzinie
zastanawiam się kto co
na niej robił. Boso
nie szedłbym
nigdy. A propos nagości to też do tej pory staram się zrozumieć po co
we francuskich łazienkach
chodniki przy wannach, prysznicach
skoro ich właściciele mniej lub bardziej sugerują, że należy wycierać się w wannie/ prysznicu i już suchą stopą stawać na
chodniku.
7.Problem
walki ze smogiem. Tutaj 1:0 dla kraju z nad Sekwany. Otóż darmowa komunikacja obowiązuje wszystkich;-), a nie tylko właścicieli
samochodów. Tutaj Kraków niech się
wstydzi. W ogóle po krakowskim smogu to w Paryżu powietrze jest wręcz alpejskie.
8.W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wszystkie paryskie
muzea otwierają swoje
bramy i pokazują
kolekcje gratis. To chwalebne. Wiele punktów kulturalnych jest zawsze bezpłatnych. I nie chodzi mi tutaj o atrakcję typu Galeria Lafayette przy Avenue de l’Opéra. Jeśli ktoś chcę
korzystać to Paryż jest doskonałym miejscem na kąpanie się we wszystkim,
co jest „kulturą” przez wszelakie „K”.
9.Jestem
zafascynowany kulturą jedzenia, a w szczególności w
parkach. W czasie przerw pracownicy, uczniowie i inni w miarę sprzyjającej
pogody wylegują na
mniej lub bardziej rozległych miejskich
łąkach.
Kanapki smakują wyśmienicie, za picie wina też nikt nikogo nie linczuje. Z tym, że tutaj mniej widać pijących na
umór. Co ciekawe jest dostępny w sprzedaży
nawet Harnasia, ale nawet tutaj się nie odważyłem.
10.Administracja – myślałem, że po biało-czerwonych
nie można
spodziewać się niczego bardziej wrogo nastawionego do „klienta”.
Nie, proszę Państwa „trójkolorowi” w tym względzie są jeszcze
bardziej upierdliwi niż „nasi”.
Nauczysz się upominać o swoje, jeśli tego
wcześniej nie
czyniłeś.
11. Język – francuski pięknie brzmi. Gorzej jak masz się go uczyć. To nie
jest język,
który pokochasz, jeśli masz średnie zdolności językowe jak autor tego bloga. Polski jest przy
francuskim prosty jak drut, angielski banalny i oczywisty. A bez francuskiego
we Francji ani rusz. Nie kochają
angielskiego.
12.Bonjour kilka razy dziennie. Pokochasz to i przywykniesz.
Jeśli w
windzie, w sklepie nie rozpoczniesz rozmowy/ kontaktu bez magicznego „bon żur” wyrośniesz na
gbura i chama. Powierzchniowo to bardzo przyjemny naród. A i jeden z moich
paradoksów znam więcej
obcokrajowców niż
Francuzów żyjących w Paryżu.
13.Plus za sprawnie działającą pocztę. We Francji w przeciwieństwie do Polski chcąc coś
odebrać
nieskierowanego do Ciebie wystarczy podpis tej osoby i dokumenty dwóch osób – tej,
do której skierowana jest przesyłka i
odbierającego.
U nas niestety liczba papierów przerasta najśmielsze oczekiwania.
14. Praca we
Francji. Wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo dostać cokolwiek.
Pole Emploi, czyli francuski urząd pracy działa podobnie jak nasz. Z tym, ze we trójkolorowym nie
musisz wpadać, co dwa miesiące podpisywać
papierki. Wystarczy, ze wypełnisz
formularz na ich stronie internetowej. Oferty Pole Emploi szalu kolokwialnie pisząc nie ma. Do odważnychświat należy, do tego dużo szczęścia i znajomość języka niezbędna. Temat
rzeka na kiedyś, na bardzo długi post.
niedziela, 3 stycznia 2016
Wybierając utwory do kolejnej już edycji Trójkowego
Topu Wszechczasów
z racji mojej obecnej życiowej przygody czyli Francji zaciekawiło mnie co
znajduje się tutaj francuskiego? Ale długie zdanie. Któż z kraju sera i wina
cieszy się poparciem słuchaczy Trójki? Nie mogę niestety napisać, że słuchacz
trójki to typowy Polak. Cóż ciężko teraz zdefiniować Polaka. Dychotomie są w
modzie, ale Tomasz się w to nie będzie bawił.
Lecimy z Trójką. W zestawieniu znalazło się dwanaście utworów. Francję
reprezentuje sześciu artystów. Edith Piaf jak najbardziej rozumiem – skoro top
wszechczasów to naturalna kolej rzeczy, że wielka dama francuskiej piosenki
znajdzie się w tym zestawieniu. Do wyboru patetyczne La vie en rose, początki popkultury czyli Milord i utwór pomnik, dynamit i to wszystko co piosenka powinna w
sobie posiadać czyli niewypowiedziany, nieokreślony pierwiastek magiczny Non je ne regrette rien. Gdybym miał w
planach wysadzać się w powietrze to rozważyłbym, aby na mojej play liście znalazł się ten utwór.
Jean Michel Jarre – coś ostatnio często się u mnie pojawia na blogu. JMJ
to taki dziadek muzyki elektronicznej. Trzy utwory: Oxygene 4, Equinoxe (Part
IV) i Souvenir of Chine. Myślę,
że w Polsce największym przebojem Pana JMJ jest Oxygene 4. Pamiętam z
dzieciństwa, że melodią rodem z Oxygene 4 zaczynał się bardzo popularny program
naukowy. Początki elektroniki to taka fantastyka jak powieści Lema. Niby
wszyscy znają i czytają, ale jak zapytasz o szczegóły to okazuje się, że każdy
zna tylko tytuł.
Joe Dassin – z tym Panem to mam spory problem. Bywa prześmiewczy,
kiczowy, rodem
z taniej reklamy dezodorantu. To moje zdanie o Les Champs-Elysees. A później dwa zaskoczenia. Najpierw to mniejsze:
L’ete Indien czyli Babie lato. Czy
można lepiej opowiedzieć o tym czym jest miłość? Nie, wydawało mi się, że nie.
Ten stan minął gdy usłyszałem Et si tu
n’existais pas. Gdybym został nauczycielem polskiego to w ramach literatury
XX-ego wieku analizowałbym ten utwór. To hymn o miłości. Taki „List do Koryntian”
człowieka z XX-ego wieku. Niby mamy wszystko, ale bez Ciebie czyli miłości nie
mamy niczego. Taka refleksja z nieco innej półki. Słuchając coverów m.in. Joe Dassin zastanawiam się czy nie
powinno być jednak jakiś limitów w interpretacji. Rozumiem każdy ma prawo
pisać, śpiewać, ale na Boga, Allaha, Jahwe i innych nie każdy musi to wychodzić
poza cztery ściany. Tutaj przypis: można mieć mało odwiedzanego bloga więc
lepiej pisać niż śpiewać (patrz. Występ Mangaryny w Sopocie i masakra L’ete Indien).
Malcolm McLaren & Catherine
Deneuve – Paris Paris i
Serge
Gainsbourg Jane Birkin – Je t’aime moi non plus - to nie muzyka to seks. Lubimy takie pary,
ładnie się je ogląda, miło się ich słucha. Dużo emocji w tych komercyjnych
hitach. Białe prześcieradło, gorące ciało, kawa z mlekiem, emocje. Taki orgazm
dla uszu. Nie na co dzień, bo życie to niecodzienny orgazm. Ale to kipi seksem,
gdy się włączy pewnego ranka na przykład majowego. Widzisz już zielone drzewa,
pachnie bez, jesteś wyspany, ktoś leży obok i masz swój Paryż i wiesz, że
kochasz mocniej.
Rodzynek czyli Daft Punk – One
more time. To ukłon w stronę współczesnej muzyki elektronicznej.
Komercyjnej, ale takiej, że nie chcesz zamordować sąsiada słysząc encore ten
sam bas. Nie jestem akurat fanem tej piosenki. Daft Punk ma o wiele ciekawsze,
wiele więcej do zaproponowania niż One more time.
W propozycjach zabrakło mi Dalidy i utworu Paroles, paroles, a szkoda. Wersja z głosem Delona to taka podróż
do krainy marzeń. Jak ona wygląda, każdy z nas wie sam. Użyjcie wyobraźni;-)
Wydaje mi się, że brakuje również Vanessy Paradis z Joe Le Taxi. Wprawdzie utworów nie wybierał nikt z podopiecznych
szanownego ministra kultury prof. Glińskiego, ale relacja małoletniej
wokalistki z taksówkarzem nie jest do końca jasna.
Na Trójce można czasem usłyszeć Stromae i ZAZ, ale nie są oni tak
popularni, aby umieścić ich w tym zestawieniu. Doskonale rozumiem, co innego za
jakieś 50 lat. Na razie prywatnie gwałcę replay, szczególnie w przypadku
Stromae (tak, jest Belgiem).
Pierwsze 200 miejsc bez francuskich akcentów. Finał tradycyjnie pomiędzy Schodami do nieba i Brothers in Arms. Cóż zobaczymy co będzie za rok, jeśli będzie.